Książka jako obciach
Jacek Wojciechowski
Relacjonując jubileusz bardzo dobrej biblioteki, pani dziennikarka napisała w tytule Nie TYLKO książki. A znów jedno z głównych haseł Międzynarodowych Targów Książki (?!) brzmi Coś WIĘCEJ niż książki (wersaliki moje – J.W.). Jasne: na pewno były tam oraz nadal są wychodki.
Tylko. Więcej niż. Różnym ludziom – nie napiszę, że mądrym – wydaje się, że książka to jest takie prostokątne. I tym kształtem różni się od papieru toaletowego.
Czasami wygląda to tak, jakby wszyscy powariowali. Już mało kto z kim rozmawia, prawie wszyscy esemesują albo mejlują. Jedzie tramwajem dziewczyna z chłopakiem, oboje klikają w smartfony, ale nie do siebie; po co jemu ta dziewczyna i po co jej ten chłopak? Mamusie z wózkami na spacerze nie rozmawiają z dziećmi, lecz jedną ręka klikają, albo trzymają smartfon przy uchu. Dzieci kiedyś dorosną i kopną te mamusie w d… , bo nie będą umiały rozmawiać bez swoich (wtedy już) supersmartfonów. Zamiast rozmów, zamiast druku, zamiast życia?
Jeden z naszych (?!) instytutów doniósł był na tej fali niedawno, w następstwie sondażu – metodologicznie kompromitującego – jakoby czytanie z druku nie różniło się od czytania z ekranu. Znam akurat szereg poważnych badań zagranicznych, które dowodzą czegoś przeciwnego. A tak w ogóle, to po co odnosić się do takich zjawisk, jeśli nie ma się pojęcia, jak funkcjonują procesy umysłowe.
Rzecz w tym, że słowa i zdania mówione, transmitowane telefonicznie, wydrukowane bądź serwowane elektronicznie, nawet takie same, w procesach neuronalnych funkcjonują inaczej. Nie nadają się w pełni do tego samego, natomiast niektórym zadaniom jedne służą lepiej, drugie – gorzej, a zaś inne: wcale. Mądry udział w komunikacji polega więc na tym, żeby każdy z tych rodzajów porozumienia
(i przyporządkowanych urządzeń), był używany nie zamiast, ale do tego, do czego nadaje się najlepiej. I w bibliotecznej mediacji, w pośrednictwie, w usługodawstwie, także trzeba o tym wiedzieć. Na tym m.in. polega profesjonalizm.
Natomiast problemem zupełnie odrębnym, niejako naddanym, ale dramatycznym, jest jeszcze zasygnalizowane tutaj szaleństwo, mianowicie technologiczno-komunikacyjne uzależnienie, w dalszych skutkach katastrofalne. Jak każde nieumiarkowane nadużywanie. No bo wspaniale, że wymyślono kiedyś piwo, ale popijanie na umór już tak wspaniałe nie jest. Oraz świetnym napojem jest kawa, lecz po ósmej dużej czarnej nie licz, że reanimuje cię jakikolwiek kardiolog.
Lata lecą i czas bezkrytycznego zachłystywania się komunikacyjnym potencjałem elektroniki, powinien już zelżeć. Nie sugeruję, że go nie ma, ale pogadajmy w trybie normalnym, bez egzaltacji. Komunikacja elektroniczna, doskonała dla informacji użytkowej, refleksji służy już bardzo mizernie (jeżeli w ogóle), natomiast jako substytut międzyludzkich relacji – przeraża. Opowiadanie o sztucznej inteligencji, Artificial Intelligence, którą rzekomo da się wygenerować, to zdaniem prawdziwych specjalistów z tego zakresu, to mit. Natomiast to, co się dookoła obserwuje, wygląda na postępujące usztucznianie człowieka. Zupełnie koszmarne, jeżeli zastanowić się głębiej.
Oczywiście biblioteki nie są ośrodkami, które mogłyby zasadniczo przeorać społeczną mentalność. I to zresztą nawet dobrze, bo wszak nie mają monopolu na mądrość wyłączną. Ale jest ich jednak dużo i mogą w sumie mieć jakiś wpływ na racjonalne myślenie o formach komunikowania. Odpowiednio przy tym służąc każdej z nich.
Bez elektroniki, jnternetu, smartfonów, nie dałoby się dzisiaj ani jutro funkcjonować: to jasne. Lecz nie musi temu towarzyszyć egzaltacja dla rzekomej supernowoczesności bądź uniwersalności. To wszak przedmioty, akcesoria, maszyny. Komputer, pralka, telewizor i młynek do kawy, to są po prostu urządzenia do korzystania, zgodnie z przeznaczeniem. Fajne, wygodne, lecz nie do wszystkiego. Równie wygodny i fajny jest sedes, ale też nie do wszystkiego. Zmierzam do tego, że w bibliotecznej ofercie, propozycje odsieciowe, digitalne, powinny być subofertą normalną -w żadnym wypadku zamiast werbalnej, albo drukowanej, lecz obok.
Nie: więcej niż książki, nie tylko książki – to tylko głupie gadanie. W sumie bowiem, to i tamto, oraz jeszcze owo. Bo ani książka, ani internet, to w żadnym stopniu nie jest obciach.
Oferta piśmiennicza, książkowa, repertuar propozycji digitalnych oraz jeszcze warunki (szansa) dla kontaktów bezpośrednich: taki jest wymiar biblioteki współczesnej. Więc z całą maszynerią elektroniczną. Z bezwzględnie konieczną aranżacją spotkań środowiskowych – lokalnych, szkolnych, uczelnianych. Oraz z książkami, którym trzeba przywrócić należną im wartość użytkową, a także szacunek. Wbrew różnym bezmyślnym pleciugom.
Trzeba mieć na ten temat swoje własne zdanie oraz osobisty pomysł – taki to zawód. Jeżeli ktoś chce wykonywać go profesjonalnie. Nie wszyscy chcą, to prawda. Ale to nie znaczy, że mają rację.
Drobna retrospekcja. W czasach, kiedy na naszych ulicach powiewały flagi ze swastykami, moje pokolenie uczyło się myślowej oraz narodowej niezależności z książek: domowych albo bibliotecznych, bo biblioteki tui ówdzie funkcjonowały. A później trzeba było patrzeć, jak wędrują do pieca Pisma zebrane Marszałka oraz inne książkowe świadectwa niezależnej myśli. jednak uchowało się to, co każdy miał w domu oraz w pamięci. To zapewne te okoliczności ukształtowały starszo-pokoleniowy szacunek dla książki jako takiej, być może przeszkadzając współcześnie w całkowicie swobodnym i kreatywnym myśleniu. Ale może nie.
Kto bowiem zapewni, że nigdy nie będzie żadnych powtórek, z usiłowaniem zniewolenia umysłów? Przecież każdą zmechanizowaną formę komunikacji łatwo scentralizować, opanować i zmonopolizować, podporządkowując wszystko i wszystkich jednej idei oraz jedynie słusznemu myśleniu. Całodobowe przyklejenie się do urządzeń wyklucza samoobronę. A jeżeli ktoś rzeczywiście wierzy, że internet jest całkowicie niezależną, swobodną i niekontrolowalną formą komunikacji, to utknął na mentalnym poziomie Misia Uszatka. Otóż przy zniewoleniu, choćby tylko technologicznym – które coraz powszechniej rzuca się w oczy – wdrożenie jednej, wyłącznej wykładni myślenia i jedynie słusznego opiniotwórstwa, to naprawdę już małe piwo.
Dzisiaj zagrożeń być może nie widać, przynajmniej nie wszędzie. Ale wkrótce nastąpi jutro. I może być całkiem przyjemne. Ale może też być nieprzyjemne.
Nie wyolbrzymiam bibliotecznych możliwość wpływu. Są takie, jakie są. Jednak niekiedy, rozumnie, pospołu, można zrobić coś. Jeżeli to coś pomnożyć przez liczbę bibliotek, wciąż jeszcze niemałą, to jednak ewentualnie można liczyć na więcej, niż nic.
Jacek Wojciechowski
Źródło: BIBLIOTEKARZ 12/2018